Anna Kamińska - Szpachta
 
 
    „Nie pozwól duchowi próżnować, ale wznosić się na wyżyny"
(św. Ignacy Loyola)




  

Katalogi mojej pamięci   (urywek)

     Pamięć ludzka, tak jak komputer ma swoją pojemność Różnią się jednak tym, że wszystko to co zostało do komputera wprowadzone można w umiejętny sposób odtworzyć, natomiast nie możliwe jest jeszcze odtworzenie z pamięci człowieka wszystkiego, co do jej pojemności wrzuciliśmy. Niektóre fakty i wydarzenia pamiętamy tylko pobieżnie, niektóre z rozszerzeniem. Tak jak w komputerze. Można odtworzyć tylko hasło, można też hasło z rozszerzeniem.

 

    W swojej opowieści postaram się, posługując się określeniami używanymi w pracy z komputerem, odtworzyć niektóre fakty ze swojego życia.

Katalog: Dzieciństwo

Plik: Powstanie I

Ciemność. Nie potrafię określić jak długo trwała ciemność. Do ciemności dołączyły się czyjeś ciche rozmowy, jakieś jęki. Głosy potęgowały się. Do czegoś nieokreślonego, w czym się znajdowałam, sypało się również coś nieokreślonego. W ciemności, gdzieś wysoko, pojawia się światło. Wyciągają się ręce. Coś mnie chwyta, podnosi w wydostaję się w bardzo jasną przestrzeń.

Plik: Powstanie II

Nogi, nogi, nogi. Poruszające się w czymś nieokreślonym.

Plik: Pruszków

Ogromna przestrzeń. Słupy. Dużo postaci. Skulone, leżące, siedzące. Niektóre przemieszczają się bezładnie. Coś mnie trzyma mocno, nie pozwala wyzwolić się chociaż by na moment. Obok mnie coś gorącego. To co mnie trzyma, nie pozwala również zbliżyć się do ciepła.

Plik: Apteka wuja Teocha

Wysoka postać, niby góra na którą patrzę stojąc u podnóża. Z mojej pozycji widzę równie wysoko półki i szuflady. Ciężka ręka spoczywa na mojej głowie. Ilekroć sobie przypomnę, że mogę tu dostać coś słodkiego, przybiegam. Ręka bierze biały, delikatny opłatek, nalewa doń pachnącego syropu. Wiem nawet że ten strop stoi na półce, wśród rzędu ciemnych i jasnych słoików. Żeby sprawdzić czy jeszcze stoi, muszę mocno zadzierać głowę. Wiem też w której szufladzie leżą opłatki.

Plik: Rower
 
Idę z wysoką postacią. Nie sięgam jej ręki, dlatego trzymam się laski. Za nami idzie mama. Na drodze leżą kamienie. Widząc nadjeżdżający z przeciwka rower, odrywam się od laski i biegnę, aby usunąć z drogi jeden z kamieni, na którym rower może się przewrócić. Leżę na ziemi. Bardzo boli mnie głowa.

Plik: Przedszkole

Butelka z długą szyjką zatkaną korkiem. W butelce mleko. Piję je trzymając butelkę w rękach. Ktoś mnie szturcha. Mleko cieknie mi po brodzie i fartuszku. Płaczę.

Plik: Mycie głowy

Leżę na wznak na kanapie. Głowa wystaje poza nią. Trzyma ją mama nad miską stojąca na stołku. Mama myje mi głowę polewając ją wodą zaczerpniętą kubkiem z miski. Szczypie w oczy.

Plik: Podróż I (do Szczecina)

Dudniący pociąg. Siedzę obok matki na twardej ławce. Trzymam kurczowo lalkę. Ktoś podchodzi i mówi: ta lalka jedzie bez biletu. Trzeba ją będzie wyrzucić z pociągu. Moje ręce zaciskają się jeszcze mocniej. Patrzę na matkę. Nie widzę na jej twarzy pocieszenia. Lalka jedzie bez biletu. Łzy zaczynają płynąć po mojej twarzy.

Plik: Nieznajomy

Nad moim łóżeczkiem pochyla się śmiejąca matka. Jakaś inna, ładna. Obok niej nieznajoma twarz mężczyzny. Matka całuje mnie. Wyciągam do niej ręce. Odsuwa się. Od mężczyzny dostaję balonik na sznurku.
 
                                                                               Mama z ojczymem Henrykiem
 Plik: Tata

Obce, duże mieszkanie. Dom. Do niektórych pokoi wchodzi się po schodach. W domu obca kobieta, do której każą mi mówić babciu i obcy mężczyzna, którego od tej chwili mam nazywać tatą. Moje łóżeczko jest w zupełnie innym pokoju. Obca kobieta nie pozwala mi położyć się spać, tam gdzie ma spać moje matka i mężczyzna, na którego mam mówić tata. (bez rozszerzenia)

Plik: Mieszkania wujka

Siedzę na kanapie z bardzo wysokim oparciem. Kanapa ma frędzle. Nad kanapą obrazki. Na jednym chłopiec w krótkich spodenkach i kapeluszu na głowie. Trzyma patyk. Obok niego pies. Ubikacja na klatce schodowej. Trzeba wziąć deskę z haczyka na korytarzu. Brzydko.

Plik: Szkoła

Idę trzymając się kurczowo ręki matki. Duży budynek z kolumnami. Dużo dzieci. Matka odrywa moją rękę od swojej i popycha mnie w stronę dzieci. Płaczę.

Plik: Klasa

Siedzę w ławce z oparciem. Obok mnie dziewczynka płacze. Zrobiła siusiu. Pod ławką kałuża.

Plik: Dziecko I

Stoję oparta o ścianę domu. Długo. Nikt się mną nie interesuje. Trzymam kurczowo opadającą pończochę, bo oderwał mi się guzik od podwiązki. Wołają mnie do domu. W pokoju na górze mama leży w łóżku a obok niej dziecko. Mówią, że to moja siostra.

Plik: Doświadczenie

Kuchnia. Przystawiam nos do słoika, tak, żeby nikt nie widział. Co w nim jest? Wącham. Z oczu płyną łzy, w nosie piecze. Mama mówi, że to pieprz.

Plik: Wielkanoc z wujkiem

Ciepło. Sukienka z krótkim rękawkiem. Na nogach mam sandałki i skarpetki. Idę z wujkiem długą aleją. Dzieci biegają i polewają ludzi wodą. Nas nie polali bo idę z wujkiem. 

Plik: Podróż II (do Warszawy)

Chodzimy z mamą po gruzach. Wokoło zniszczone domy. Mama mówi, że się tu urodziłam. To Warszawa. Na ulicy, o której mama mówi, że to nasza ulica, siedzi skulona kobieta a wokół niej ptaki. To gołębie. Byłyśmy w zoo. Mama wsadziła mnie na wielbłąda. W pociągu bardzo ciasno. Ludzie wiszą na zewnątrz. Słychać strzelaninę. Boję się.


                                                                             Warszawskie zoo rok 1949
 
 
 

Dom rodzinny

Moja mama w 1947 r wyszła ponownie za mąż. Jej wybrankiem był Henryk Jerzykowski, kawaler w wieku 47 lat. Poznała go w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Szczecinie, gdzie dostała pracę po przeprowadzce z Dąbrowy Górniczej. Henryk po przesiedleniu się z Zamościa do Szczecina, ze sporą grupą znajomych (Kalinowscy, Biernawscy, Soleccy) z tej miejscowości, zajął połowę poniemieckiego bliźniaka w części Szczecina - Pogodnie, na ul. Koziorowskiego. Tutaj też domy wybrali jego znajomi.

Po ślubie, mama ze mną, przeniosła się z mieszkania w oficynie przy ul. Piastów, do domku na Pogodnie.

Dom był obszerny. Na parterze znajdowały się dwa pokoje, duży hol z drzwiami na taras prowadzący do ogrodu, kuchnia i toaleta. Na piętrze były również dwa pokoje, mały pokoik mansardowy i łazienka także mansardowa. Z łazienki można było dostać się po schodach na obszerny strych. Budynek miał również piwnice. Były tam dwa duże pomieszczenia, pod pokojami mieszczącymi się na parterze, pralna pod kuchnią, kotłownia z pomieszczeniem na opał (pod tarasem), oraz dwa małe pomieszczenia, znajdujące się pod gankiem wejściowym do budynku. Z piwnicy było wyjście na podwórko.

Jedno z większych pomieszczeń, to od strony podwórka, było lokalnym schronem, przygotowanym jeszcze przez Niemców. Miało wzmocniony betonem strop, nie miało okna, tylko niewielki kwadratowy wywietrznik. Co ciekawe miało drzwi łączące obie połowy bliźniaczego budynku. Po drugiej stronie bliźniaka znajdował się podobny schron. Druga z większych piwnic wyposażona była w drewniany regał. Natomiast pralnia posiadała kocioł z paleniskiem, służący do gotowania bielizny. Nie wiem jak było z meblami w domu. Czy w czasie zasiedlania były tu jakieś meble, nigdy o to nie zapytałam.

Z opowiadań mamy wiem natomiast, że piękna biała szafa w pokoju, który na wiele lat stał się moim pokojem, pochodziła z sąsiedniej wilii. Mama opowiadała też, że jak się wprowadziła do tego domu, w piwnicy, na regałach odkryła różne ciekawe rzeczy pozostawione przez Niemców. Było tam między innymi wielkie płaskie pudło pełne farb malarskich i pędzli. Świadczyło to chyba o tym, że poprzednio mieszkał tam artysta malarz. Także to, że na strychu znaleziono tubę z obrazem olejnym, który do dzisiaj wisi w łódzkim mieszkaniu mojej siostry Bogusi. Na półkach zgromadzone były rzeźbione kufle do piwa, z cynowymi pokrywkami. Były też talerze i półmiski, malowane w niebieskie (kobaltowe) cebule. Tak malowana była produkowana w Miśni porcelana. W tym czasie mama nienawidziła wszystkiego co niemieckie. Jednak musiała mieszkać w domu po Niemcach, spać w niemieckim łóżku, przebywać wśród niemieckich mebli. Wówczas nie miała innego wyjścia. Jak mówiła, mogła się zemścić na kuflach i talerzach. Kufle potłukła. Część talerzy wyniosła na strych, do kufra, także poniemieckiego.

Z zapamiętanych mebli z tego czasu był, stojący w tak zwanym pokoju stołowym, wielki kredens gdański. Niewiele w nim w tym czasie było przedmiotów. Dół kredensu był dla mnie miejscem do zabawy. Domem dla lalek. Tam mogłam się cała schować, ze swoimi zabawkami. Kredens chyba mamie też się nie podobał, bo po jakimś czasie przekazano go jednostce wojskowej, pewnie do gabinetu generała. W stołowym stał też potężny stół. Po całkowitym rozłożeniu zasiadały przy nim dwadzieścia cztery osoby. Nieco później stół stał się moim utrapieniem. Otóż moim obowiązkiem, co sobotę, było wyczyszczenie z kurzu rzeźbionych nóg stołowych. Musiałam wejść pod niego i dokładnie wytrzeć każdy balasek, każdy załamek. W tym pokoju wisiał stary rzeźbiony zegar. Mama oczywiście go przerobiła, odejmując jego górną część, która niewątpliwie była jego ozdobą. Ten zegar towarzyszy mi do dzisiaj.

Stołowy połączony był z tak zwanym gabinetem dużymi przeszklonymi drzwiami, składającymi się z dwóch połówek. Pokoje miały wejścia z korytarza. W gabinecie było masywne biurko z zielonym suknem, z szufladami kryjącymi dla mnie tajemnice. Stała na nim piękna lampa z kolorowym kloszem. Żeby zapalić lampę trzeba było pociągnąć za łańcuszek. Lampa powędrowała wraz z moją siostrą Bogusia do Łodzi. Z czasem w pokoju postawiono pianino. Ozdobą tego pokoju był też niski stolik, wyłożony beżowymi kafelkami. Może kiedyś służył do gry w karty. W pokoju było także radio.

Z dziecinnych lat pamiętam, że oba te pokoje były niedostępne dla dzieci. Pokoje były zamknięte i nie wolno nam było do nich wchodzić. Dlatego, pod nieobecność rodziców, chętnie do nich zaglądałam, uchylając lekko drzwi. Lubiłam też pobuszować w szufladach biurka, kiedy rodziców nie było w domu, starając się nie pozostawić śladów.

Pokój ten był ważny dla mnie w czasach młodości. To tutaj uczyłam się gry na pianinie. Tutaj wieczorami zasiadałyśmy z mamą, aby posłuchać kolejnego odcinka „Matysiaków” czy radiowego teatru. Tu kształtowała się moja wyobraźnia. Wreszcie tutaj pierwszy raz pocałowałam się z chłopakiem.

W tym czasie chętnie zakradałam się na tajemniczy strych. Zimą, na sznurach, suszyło się pranie. Pod ścianami stały kufry i kosze. W jednym z kufrów odkryłam sporo malowanych talerzy. Wyjmowałam je, oglądałam. Z czasem zniknęły kufry i ich zawartość, talerze nigdy nie pojawiły się na naszym stole. Ten tajemniczy strych pojawia się do dzisiaj w moich snach.

Ogród znajdujący się wokół domu był bardzo duży. Rosło w nim wiele drzew. Było kilka jabłoni, między innymi żółta kosztela, szara i złota reneta, jabłonka rodząca co roku wiele niedużych owoców czerwono żółtych, ogromna czereśnia, śliwki węgierki i pyszne jasno zielone śliwki, których nazwy nie pamiętam. Rosły tam też krzewy porzeczek czerwonych, białych i czarnych. Agrest ciemny i złocisty. Na płocie rozpościerała się kolczasta jeżyna. Była też grusza rodząca maleńkie żółciutkie gruszeczki, a także taka, której twarde owoce zbierało się dopiero po przymrozkach. Trzeba było ułożyć ja na półkach w piwnicy, bo do jedzenia nadawały się w okolicy Bożego Narodzenia.

W ogrodzie były też kopczyki ze szparagami. Wszystko to było pozostałością po poprzednich mieszkańcach.

Niestety pozostałością po poprzednich mieszkańcach były podziemne schrony i korytarze, ciągnące się między innymi pod tym ogrodem. Na początku, gdy Henryk Jerzykowski wprowadził się do domu na ul. Koziorowskiego, nieopodal schodów do budynku było betonowe wejście do jednego z podziemnych korytarzy. Betonowe obramowanie zostało rozebrane, a wejście zasypane. Później w tym miejscu zasadzony został orzech włoski.

Kilka lat później, kiedy rodzice wybierali się rano do pracy, ze zdziwieniem spostrzegli, że duży już orzech zniknął. W miejscu gdzie rósł pojawiła się szeroka i głęboka dziura w ziemi. Domyślono się, że zapadła się część podziemnego korytarza. Przez dłuższy okres sąsiedzi zwozili i znosili do nas śmiecie i zbędne przedmioty. Tak zasypywano powstałą zapadlinę. Jakiś czas potem, jak zapadlina została zasypana, nieopodal naszego ogrodu, graniczącego z terenem ogrodów działkowych, pojawiła się kolejna dziura. Tym razem na alejce ogrodów działkowych. Rodzice przestraszyli się kolejnego takiego przypadku, nie daj Boże w naszym ogrodzie. Pamiętam, że wówczas na dróżce w ogrodzie poukładane były długie deski, w miejscu, gdzie przebiegać mógł podziemny korytarz. Jego ewentualny przebieg wytyczono łącząc jedną zapadlinę z drugą. Przez długi czas nie wolno nam było samym chodzić po ogrodzie. Te podziemia są także elementami moich dziwnych snów.

W czasach mojego dzieciństwa, chyba nie było najłatwiej żyć, ponieważ w ogrodzie pojawił się kurnik, a w nim spora ilość kurczaków. Oprócz jajek, od czasu do czasu mieliśmy rosół na obiad. Ojczym wybudował także inspekty, przykrywane oszklonymi ramami starych okien. Którejś zimy, bawiąc się w ogrodzie, postanowiłam wejść na stos ułożonych okien. Chciałam pochodzić po nich, tak żeby w nie nie wpaść. Oczywiście wpadłam jedną nogą. Nie bardzo mogłam się wydostać z tej pułapki. W końcu jednak się udało. Z szyb pozostało niewiele, a i skóra nogi została przecięta. Innym razem weszłam na starą śliwkę. Drzewo było stare, a gałęzie kruche. Gałąź, na której stanęłam, ułamała się z trzaskiem. Ponieważ było to lato, nogi nie były niczym osłonięte, do dzisiaj mam lekką szramę po rozcięciu skóry przez ostrą gałąź. Chciałam wówczas zerwać z czubka drzewa dojrzałe śliwki, dla mamy, która w tym czasie leżała chora.

W domu rodzinny spędziłam ponad dwadzieścia lat. Przeżyłam tu dobre i złe chwile. Tu było moje wesele, tutaj przywiozłam ze szpitala swojego nowo narodzonego syna. Z tego domu wyruszyłam do nieznanego mi wówczas miejsca, które stało się moim nowym domem na ponad półwiecze.

Naszego rodzinnego domy w Szczecinie już nie ma. Parę lat temu siostra, która odziedziczyła go w spadku po rodzicach, dom sprzedała. Teraz jest dla innych domem rodzinnym.