Katalogi mojej pamięci (urywek)
Pamięć
ludzka, tak jak komputer ma swoją pojemność Różnią się jednak tym, że wszystko
to co zostało do komputera wprowadzone można w umiejętny sposób odtworzyć,
natomiast nie możliwe jest jeszcze odtworzenie z pamięci człowieka wszystkiego,
co do jej pojemności wrzuciliśmy. Niektóre fakty i wydarzenia pamiętamy tylko
pobieżnie, niektóre z rozszerzeniem. Tak jak w komputerze. Można odtworzyć
tylko hasło, można też hasło z rozszerzeniem.
W
swojej opowieści postaram się, posługując się określeniami używanymi w pracy z
komputerem, odtworzyć niektóre fakty ze swojego życia.
Katalog:
Dzieciństwo
Plik:
Powstanie I
Ciemność.
Nie potrafię określić jak długo trwała ciemność. Do ciemności dołączyły się
czyjeś ciche rozmowy, jakieś jęki. Głosy potęgowały się. Do czegoś
nieokreślonego, w czym się znajdowałam, sypało się również coś nieokreślonego.
W ciemności, gdzieś wysoko, pojawia się światło. Wyciągają się ręce. Coś mnie
chwyta, podnosi w wydostaję się w bardzo jasną przestrzeń.
Plik:
Powstanie II
Nogi,
nogi, nogi. Poruszające się w czymś nieokreślonym.
Plik:
Pruszków
Ogromna przestrzeń. Słupy. Dużo postaci. Skulone, leżące,
siedzące. Niektóre przemieszczają się bezładnie. Coś mnie trzyma mocno, nie
pozwala wyzwolić się chociaż by na moment. Obok mnie coś gorącego. To co mnie
trzyma, nie pozwala również zbliżyć się do ciepła.
Plik:
Apteka wuja Teocha
Wysoka postać, niby góra na którą patrzę stojąc u
podnóża. Z mojej pozycji widzę równie wysoko półki i szuflady. Ciężka ręka
spoczywa na mojej głowie. Ilekroć sobie przypomnę, że mogę tu dostać coś
słodkiego, przybiegam. Ręka bierze biały, delikatny opłatek, nalewa doń
pachnącego syropu. Wiem nawet że ten strop stoi na półce, wśród rzędu ciemnych
i jasnych słoików. Żeby sprawdzić czy jeszcze stoi, muszę mocno zadzierać
głowę. Wiem też w której szufladzie leżą opłatki.
Plik: Rower
Idę
z wysoką postacią. Nie sięgam jej ręki, dlatego trzymam się laski. Za nami
idzie mama. Na drodze leżą kamienie. Widząc nadjeżdżający z przeciwka rower,
odrywam się od laski i biegnę, aby usunąć z drogi jeden z kamieni, na którym
rower może się przewrócić. Leżę na ziemi. Bardzo boli mnie głowa.
Plik: Przedszkole
Butelka z długą szyjką zatkaną korkiem. W butelce mleko.
Piję je trzymając butelkę w rękach. Ktoś mnie szturcha. Mleko cieknie mi po brodzie
i fartuszku. Płaczę.
Plik: Mycie głowy
Leżę na wznak na kanapie. Głowa wystaje poza nią. Trzyma ją
mama nad miską stojąca na stołku. Mama myje mi głowę polewając ją wodą
zaczerpniętą kubkiem z miski. Szczypie w oczy.
Plik:
Podróż I (do Szczecina)
Dudniący
pociąg. Siedzę obok matki na twardej ławce. Trzymam kurczowo lalkę. Ktoś
podchodzi i mówi: ta lalka jedzie bez biletu. Trzeba ją będzie wyrzucić z
pociągu. Moje ręce zaciskają się jeszcze mocniej. Patrzę na matkę. Nie widzę na
jej twarzy pocieszenia. Lalka jedzie bez biletu. Łzy zaczynają płynąć po mojej
twarzy.
Plik:
Nieznajomy
Nad
moim łóżeczkiem pochyla się śmiejąca matka. Jakaś inna, ładna. Obok niej
nieznajoma twarz mężczyzny. Matka całuje mnie. Wyciągam do niej ręce. Odsuwa
się. Od mężczyzny dostaję balonik na sznurku.
Mama z ojczymem Henrykiem
Plik:
Tata
Obce, duże mieszkanie. Dom. Do niektórych pokoi wchodzi
się po schodach. W domu obca kobieta, do której każą mi mówić babciu i obcy
mężczyzna, którego od tej chwili mam nazywać tatą. Moje łóżeczko jest w
zupełnie innym pokoju. Obca kobieta nie pozwala mi położyć się spać, tam gdzie
ma spać moje matka i mężczyzna, na którego mam mówić tata. (bez rozszerzenia)
Plik: Mieszkania wujka
Siedzę na kanapie z bardzo wysokim oparciem. Kanapa ma frędzle.
Nad kanapą obrazki. Na jednym chłopiec w krótkich spodenkach i kapeluszu na
głowie. Trzyma patyk. Obok niego pies. Ubikacja na klatce schodowej. Trzeba
wziąć deskę z haczyka na korytarzu. Brzydko.
Plik: Szkoła
Idę trzymając się kurczowo ręki matki. Duży budynek z
kolumnami. Dużo dzieci. Matka odrywa moją rękę od swojej i popycha mnie w
stronę dzieci. Płaczę.
Plik: Klasa
Siedzę w ławce z oparciem. Obok mnie dziewczynka płacze.
Zrobiła siusiu. Pod ławką kałuża.
Plik: Dziecko I
Stoję oparta o ścianę domu. Długo. Nikt się mną nie
interesuje. Trzymam kurczowo opadającą pończochę, bo oderwał mi się guzik od
podwiązki. Wołają mnie do domu. W pokoju na górze mama leży w łóżku a obok niej
dziecko. Mówią, że to moja siostra.
Plik: Doświadczenie
Kuchnia. Przystawiam nos do słoika, tak, żeby nikt nie
widział. Co w nim jest? Wącham. Z oczu płyną łzy, w nosie piecze. Mama mówi, że
to pieprz.
Plik: Wielkanoc z wujkiem
Ciepło. Sukienka z krótkim rękawkiem. Na nogach mam sandałki
i skarpetki. Idę z wujkiem długą aleją. Dzieci biegają i polewają ludzi wodą.
Nas nie polali bo idę z wujkiem.
Plik: Podróż II (do Warszawy)
Chodzimy z mamą po gruzach. Wokoło zniszczone domy. Mama
mówi, że się tu urodziłam. To Warszawa. Na ulicy, o której mama mówi, że to
nasza ulica, siedzi skulona kobieta a wokół niej ptaki. To gołębie. Byłyśmy w zoo. Mama wsadziła mnie na wielbłąda. W pociągu
bardzo ciasno. Ludzie wiszą na zewnątrz. Słychać strzelaninę. Boję się.
Warszawskie zoo rok 1949
Dom rodzinny
Moja mama w 1947 r wyszła ponownie za
mąż. Jej wybrankiem był Henryk Jerzykowski, kawaler w wieku 47
lat. Poznała go w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Szczecinie,
gdzie dostała pracę po przeprowadzce z Dąbrowy Górniczej. Henryk
po przesiedleniu się z Zamościa do Szczecina, ze sporą grupą
znajomych (Kalinowscy, Biernawscy, Soleccy) z tej miejscowości,
zajął połowę poniemieckiego bliźniaka w części Szczecina -
Pogodnie, na ul. Koziorowskiego. Tutaj też domy wybrali jego
znajomi.
Po ślubie, mama ze mną, przeniosła
się z mieszkania w oficynie przy ul. Piastów, do domku na Pogodnie.
Dom był obszerny. Na parterze
znajdowały się dwa pokoje, duży hol z drzwiami na taras prowadzący
do ogrodu, kuchnia i toaleta. Na piętrze były również dwa pokoje,
mały pokoik mansardowy i łazienka także mansardowa. Z łazienki
można było dostać się po schodach na obszerny strych. Budynek
miał również piwnice. Były tam dwa duże pomieszczenia, pod
pokojami mieszczącymi się na parterze, pralna pod kuchnią,
kotłownia z pomieszczeniem na opał (pod tarasem), oraz dwa małe
pomieszczenia, znajdujące się pod gankiem wejściowym do budynku. Z
piwnicy było wyjście na podwórko.
Jedno z większych pomieszczeń, to od
strony podwórka, było lokalnym schronem, przygotowanym jeszcze
przez Niemców. Miało wzmocniony betonem strop, nie miało okna,
tylko niewielki kwadratowy wywietrznik. Co ciekawe miało drzwi
łączące obie połowy bliźniaczego budynku. Po drugiej stronie
bliźniaka znajdował się podobny schron. Druga z większych piwnic
wyposażona była w drewniany regał. Natomiast pralnia posiadała
kocioł z paleniskiem, służący do gotowania bielizny. Nie wiem jak
było z meblami w domu. Czy w czasie zasiedlania były tu jakieś
meble, nigdy o to nie zapytałam.
Z opowiadań mamy wiem natomiast, że
piękna biała szafa w pokoju, który na wiele lat stał się moim
pokojem, pochodziła z sąsiedniej wilii. Mama opowiadała też, że
jak się wprowadziła do tego domu, w piwnicy, na regałach odkryła
różne ciekawe rzeczy pozostawione przez Niemców. Było tam między
innymi wielkie płaskie pudło pełne farb malarskich i pędzli.
Świadczyło to chyba o tym, że poprzednio mieszkał tam artysta
malarz. Także to, że na strychu znaleziono tubę z obrazem olejnym,
który do dzisiaj wisi w łódzkim mieszkaniu mojej siostry Bogusi.
Na półkach zgromadzone były rzeźbione kufle do piwa, z cynowymi
pokrywkami. Były też talerze i półmiski, malowane w niebieskie
(kobaltowe) cebule. Tak malowana była produkowana w Miśni
porcelana. W tym czasie mama nienawidziła wszystkiego co niemieckie.
Jednak musiała mieszkać w domu po Niemcach, spać w niemieckim
łóżku, przebywać wśród niemieckich mebli. Wówczas nie miała
innego wyjścia. Jak mówiła, mogła się zemścić na kuflach i
talerzach. Kufle potłukła. Część talerzy wyniosła na strych, do
kufra, także poniemieckiego.
Z zapamiętanych mebli z tego czasu
był, stojący w tak zwanym pokoju stołowym, wielki kredens gdański.
Niewiele w nim w tym czasie było przedmiotów. Dół kredensu był
dla mnie miejscem do zabawy. Domem dla lalek. Tam mogłam się cała
schować, ze swoimi zabawkami. Kredens chyba mamie też się nie
podobał, bo po jakimś czasie przekazano go jednostce wojskowej,
pewnie do gabinetu generała. W stołowym stał też potężny stół.
Po całkowitym rozłożeniu zasiadały przy nim dwadzieścia cztery
osoby. Nieco później stół stał się moim utrapieniem. Otóż
moim obowiązkiem, co sobotę, było wyczyszczenie z kurzu
rzeźbionych nóg stołowych. Musiałam wejść pod niego i dokładnie
wytrzeć każdy balasek, każdy załamek. W tym pokoju wisiał stary
rzeźbiony zegar. Mama oczywiście go przerobiła, odejmując jego
górną część, która niewątpliwie była jego ozdobą. Ten zegar
towarzyszy mi do dzisiaj.
Stołowy połączony był z tak zwanym
gabinetem dużymi przeszklonymi drzwiami, składającymi się z dwóch
połówek. Pokoje miały wejścia z korytarza. W gabinecie było
masywne biurko z zielonym suknem, z szufladami kryjącymi dla mnie
tajemnice. Stała na nim piękna lampa z kolorowym kloszem. Żeby
zapalić lampę trzeba było pociągnąć za łańcuszek. Lampa
powędrowała wraz z moją siostrą Bogusia do Łodzi. Z czasem w
pokoju postawiono pianino. Ozdobą tego pokoju był też niski
stolik, wyłożony beżowymi kafelkami. Może kiedyś służył do
gry w karty. W pokoju było także radio.
Z dziecinnych lat pamiętam, że oba te
pokoje były niedostępne dla dzieci. Pokoje były zamknięte i nie
wolno nam było do nich wchodzić. Dlatego, pod nieobecność
rodziców, chętnie do nich zaglądałam, uchylając lekko drzwi.
Lubiłam też pobuszować w szufladach biurka, kiedy rodziców nie
było w domu, starając się nie pozostawić śladów.
Pokój ten był ważny dla mnie w
czasach młodości. To tutaj uczyłam się gry na pianinie. Tutaj
wieczorami zasiadałyśmy z mamą, aby posłuchać kolejnego odcinka
„Matysiaków” czy radiowego teatru. Tu kształtowała się moja
wyobraźnia. Wreszcie tutaj pierwszy raz pocałowałam się z
chłopakiem.
W tym czasie chętnie zakradałam się
na tajemniczy strych. Zimą, na sznurach, suszyło się pranie. Pod
ścianami stały kufry i kosze. W jednym z kufrów odkryłam sporo
malowanych talerzy. Wyjmowałam je, oglądałam. Z czasem zniknęły
kufry i ich zawartość, talerze nigdy nie pojawiły się na naszym
stole. Ten tajemniczy strych pojawia się do dzisiaj w moich snach.
Ogród znajdujący się wokół domu
był bardzo duży. Rosło w nim wiele drzew. Było kilka jabłoni,
między innymi żółta kosztela, szara i złota reneta, jabłonka
rodząca co roku wiele niedużych owoców czerwono żółtych,
ogromna czereśnia, śliwki węgierki i pyszne jasno zielone śliwki,
których nazwy nie pamiętam. Rosły tam też krzewy porzeczek
czerwonych, białych i czarnych. Agrest ciemny i złocisty. Na płocie
rozpościerała się kolczasta jeżyna. Była też grusza rodząca
maleńkie żółciutkie gruszeczki, a także taka, której twarde
owoce zbierało się dopiero po przymrozkach. Trzeba było ułożyć
ja na półkach w piwnicy, bo do jedzenia nadawały się w okolicy
Bożego Narodzenia.
W ogrodzie były też kopczyki ze
szparagami. Wszystko to było pozostałością po poprzednich
mieszkańcach.
Niestety pozostałością po
poprzednich mieszkańcach były podziemne schrony i korytarze,
ciągnące się między innymi pod tym ogrodem. Na początku, gdy
Henryk Jerzykowski wprowadził się do domu na ul. Koziorowskiego,
nieopodal schodów do budynku było betonowe wejście do jednego z
podziemnych korytarzy. Betonowe obramowanie zostało rozebrane, a
wejście zasypane. Później w tym miejscu zasadzony został orzech
włoski.
Kilka lat później, kiedy rodzice
wybierali się rano do pracy, ze zdziwieniem spostrzegli, że duży
już orzech zniknął. W miejscu gdzie rósł pojawiła się szeroka
i głęboka dziura w ziemi. Domyślono się, że zapadła się część
podziemnego korytarza. Przez dłuższy okres sąsiedzi zwozili i
znosili do nas śmiecie i zbędne przedmioty. Tak zasypywano
powstałą zapadlinę. Jakiś czas potem, jak zapadlina została
zasypana, nieopodal naszego ogrodu, graniczącego z terenem ogrodów
działkowych, pojawiła się kolejna dziura. Tym razem na alejce
ogrodów działkowych. Rodzice przestraszyli się kolejnego takiego
przypadku, nie daj Boże w naszym ogrodzie. Pamiętam, że wówczas
na dróżce w ogrodzie poukładane były długie deski, w miejscu,
gdzie przebiegać mógł podziemny korytarz. Jego ewentualny przebieg
wytyczono łącząc jedną zapadlinę z drugą. Przez długi czas nie
wolno nam było samym chodzić po ogrodzie. Te podziemia są także
elementami moich dziwnych snów.
W czasach mojego dzieciństwa, chyba
nie było najłatwiej żyć, ponieważ w ogrodzie pojawił się
kurnik, a w nim spora ilość kurczaków. Oprócz jajek, od czasu do
czasu mieliśmy rosół na obiad. Ojczym wybudował także inspekty,
przykrywane oszklonymi ramami starych okien. Którejś zimy, bawiąc
się w ogrodzie, postanowiłam wejść na stos ułożonych okien.
Chciałam pochodzić po nich, tak żeby w nie nie wpaść. Oczywiście
wpadłam jedną nogą. Nie bardzo mogłam się wydostać z tej
pułapki. W końcu jednak się udało. Z szyb pozostało niewiele, a
i skóra nogi została przecięta. Innym razem weszłam na starą
śliwkę. Drzewo było stare, a gałęzie kruche. Gałąź, na której
stanęłam, ułamała się z trzaskiem. Ponieważ było to lato, nogi
nie były niczym osłonięte, do dzisiaj mam lekką szramę po
rozcięciu skóry przez ostrą gałąź. Chciałam wówczas zerwać z
czubka drzewa dojrzałe śliwki, dla mamy, która w tym czasie leżała
chora.
W domu rodzinny spędziłam ponad
dwadzieścia lat. Przeżyłam tu dobre i złe chwile. Tu było moje
wesele, tutaj przywiozłam ze szpitala swojego nowo narodzonego syna.
Z tego domu wyruszyłam do nieznanego mi wówczas miejsca, które
stało się moim nowym domem na ponad półwiecze.
Naszego rodzinnego domy w Szczecinie
już nie ma. Parę lat temu siostra, która odziedziczyła go w
spadku po rodzicach, dom sprzedała. Teraz jest dla innych domem
rodzinnym. |